Singapur inaczej: Kebun Baru Birdsinging Club
Singapur inaczej: Kebun Baru Birdsinging Club

Są w Singapurze miejsca, do których turyści zapuszczają się niezmiernie rzadko. Są również takie, o istnieniu których nie wie część lokalnych mieszkańców. Jednym z nich jest Kebun Baru Birdsinging Club, w którym można po uszy zanurzyć się w lokalnej kulturze i zapomnieć o tym, że oficjalnie Singapur to nie miasto ptaków, tylko lwa i w dodatku jedna z najbardziej nowoczesnych metropolii świata.
Zaczęło się bardzo niewinnie – od wieczornego spaceru po Tiong Bahru, czyli dzielnicy będącej najstarszym osiedlem mieszkalnym miasta. Do głowy przyszła mi wówczas myśl, którą można streścić słowami: „Pokaż mi jak spacerujesz, a powiem Ci kim jesteś”. Otóż – jak się okazuje – spaceruję głównie wieczorami (bo chłodniej), chętnie bez konkretnego celu (bo po co), a najlepiej z dala od głównych atrakcji turystycznych miasta (bo za głośno i za tłoczno) i możliwie mało uczęszczanymi ścieżkami (bo czasem po prostu lubię odpocząć od innych ludzi, a w Singapurze to mimo wszystko pewien luksus). Tamten dzień nie był rzecz jasna wyjątkiem. I tak oto klucząc osiedlowymi uliczkami między kolejnymi blokami wyszłam w końcu na jedną z głównych ulic, a po przejściu przez skrzyżowanie (celem zanurzenia się w kolejnych osiedlowych labiryntach) moim oczom ukazał się następujący widok:


Mój Luby rzucił wtedy, że to haki na klatki dla ptaków i że kiedyś w Singapurze było to coś popularnego. Zastrzygłam uszami, zanotowałam tę informację w pamięci i obiecałam sobie do tematu wrócić. Tak zaczął się bardzo ciekawy rozdział w moim singapurskim dzienniku badaczki.
Szlakiem antropologa: birdsinging corners
Miejsce ze zdjęcia powyżej znane było niegdyś jako Tiong Bahru Bird Arena i jest przykładem tak zwanego birdsinging corner, czyli kącika dla miłośników ptaków śpiewających. Kiedyś jedno z najpopularniejszych miejsc tego typu, dziś – kompletnie opustoszałe. Znajdowało się między mieszkalnymi blokami, które wyburzono a na ich miejscu postawiono hotel. Sam kącik poddano renowacji i zostawiono w starym miejscu, ale mimo podjętych wysiłków – nie odzyskał już dawnej świetności.
Trzymanie ptaków śpiewających to coś więcej niż hobby i zjawisko spotykane nie tylko w Singapurze. Jego korzenie sięgają XV-wiecznych Chin, skąd rozprzestrzeniło się po całym terytorium Azji Południowo-Wschodniej. Wówczas przedstawiciele chińskich elit uprzyjemniali sobie swoje wygodne i pozbawione ciężkiej pracy życie m.in. spotykając się w celach towarzyskich, korzystając z usług wróżbitów oraz wymieniając wskazówkami odnośnie hodowli ptaków. Z czasem ten sposób umilania czasu upowszechnił się również wśród mniej zamożnych mieszkańców.
Ptaki są trzymane w klatkach ale klatek tych nie zamyka się na zawsze w czterech ścianach domów. Właściciele ptaków wychodzą z nimi bowiem na spacery. Wczesnym rankiem. W parkach i ogrodach klatki zawiesza się na gałęziach, a właściciele siadają w pobliżu. Czynność ta ma charakter podwójnie socjalizacyjny: klatki z ptakami umieszcza się obok siebie, aby stworzenia te miały szansę na interakcje i podobnie dzieje się z ich właścicielami, którzy spędzają ten czas na wspólnych rozmowach. Podobno ptaki trzymane w odosobnieniu przestają śpiewać i zaczynają gubić pióra. A śpiew ma tu kluczowe znaczenie, ponieważ posiadanie ptaków to jedna strona medalu, drugą jest ich udział w specjalnie organizowanych konkursach. Odbywają się one między innymi w Tajlandii, Indonezji, Malezji – a także w Singapurze.
Dla wielu ptaki mogą być więc postrzegane jako inwestycja: te najlepsze warte są tysiące dolarów, choć nagrodą w konkursach rzadko jest gotówka, a nawet jeśli – nie są to zawrotne sumy. Zwycięzcy zazwyczaj otrzymują pamiątkowe statuetki i nagrody rzeczowe.
Szczyt zainteresowania hodowlą śpiewających ptaków przypadł w Singapurze na lata 70. i 80., a temat lokalnych birdsinging corners zyskał międzynarodową atencję dzięki publikacjom holenderskiego dziennikarza, Guusa van Bladela. Linia lotnicza KLM zasponsorowała nawet haczyki i numerki w Tiong Bahru Bird Arena oraz konkursy dla właścicieli ptaków.
Malejąca obecnie liczba birdsinging corners w Singapurze wydaje się wynikać z co najmniej kilku czynników. Jednym z nich jest zmiana stylu życia, szczególnie widoczna wśród młodego pokolenia zainteresowanego szeroko pojętą konsumpcją. Z drugiej strony, ze względu na zagrożenie ptasią grypą wprowadzono regulacje zabraniające importu ptaków z wielu krajów, w tym Indonezji stanowiącej dotychczas główne źródło pozyskiwania tych zwierząt. W konsekwencji ceny poszybowały w górę z kilku dolarów do ponad stu, ponieważ ptaki importuje się z Europy oraz Afryki. Coraz mniej osób gotowych jest tyle za nie zapłacić, wiele sklepów po prostu się zamyka. Coraz częściej padają również pytania o wpływ popytu na śpiewające ptaki na liczebność ich populacji żyjącej na wolności.
Mimo tych niezbyt optymistycznych prognoz dotyczących przyszłości birdsinging corners i posiadania ptaków śpiewających w ogóle, w Singapurze nadal są miejsca, gdzie można z bliska zobaczyć jak zjawisko wygląda w praktyce. Największe z nich to Kebun Baru Birdsinging Club, gdzie pewnego razu wybrałam się chcąc zaspokoić swoją antropologiczną ciekawość. Co z tego wynikło?
Wizyta w Kebun Baru
Wiedząc, że miłośnicy ptaków spotykają się rano oraz, że moje mieszkanie jest oddalone od Kebun Baru Birdsinging Club dobrą godzinę drogi (transportem publicznym – bo lubię popatrzeć miejskie życie zza okna autobusu), nastawiłam budzik, kiedy zadzwonił – tradycyjnie włączyłam drzemkę (kto to widział wstawać z budzikiem w niedzielę!), aby ostatecznie ocknąć się chwilę potem, wraz z uświadomieniem sobie celu tej nagłej porannej pobudki.
Kwadrans później byłam już na autobusowym przystanku. Minęła kolejna godzina, w trakcie której przejechałam jakieś 16 kilometrów lokalnego życia zastanawiając się czy aby nie jadę na próżno. Okazało się, że nie 🙂 Wysiadłam w sercu Ang Mo Kio, zanurzyłam się we wskazane na mapie osiedle i tak oto moim oczom ukazał się Kebun Baru Birdinsing Club, a wraz z nim – gwar i hałas nie do opisania. I nie chodzi bynajmniej o decybele. Akurat tego poranka odbywał się konkurs, co oznaczało większą frekwencję niż zazwyczaj. Na co dzień miejsce to może pomieścić około 1000 klatek, w trakcie wydarzeń specjalnych – liczba ta jest wyższa. To największe miejsce tego typu w Singapurze i jedno z największych w Azji Południowo-Wschodniej. Znajduje się we względnie cichej okolicy – do najbliższej głównej drogi dochodzi się w kilka minut a z jednej strony kącik przytulony jest do sporego parku (Ang Mo Kio Town Garden West).
Klatki były dosłownie wszędzie – na specjalnych słupach, w stojącym nieopodal pawilonie, w rozstawionych na tę niedzielną okazję namiotach, na samochodach, skuterach, gałęziach okolicznych drzew… A w nich – sroczki białorzytne (shama), bilbile zbroczone (jambul), zosteropsy (mata puteh), gołąbki zebrowane (merbok), kanarki, czyże czerwone… Ornitologiczno-antropologiczny zawrót głowy i pełna paleta emocji.






Tak, w Kebun Baru Birdsinging Club łatwo się zachwycić, łatwo poddać fascynacji. Łatwo też o gniew i poczucie bezsilności. Trudno o dystans, a ja chciałabym przecież znaleźć odpowiedzi na mnóstwo pytań: kim są właściciele tych ptaków? Jak zainteresowali się tą formą aktywności? Czy myślą o niej jak o hobby, czy jak o sporcie? A może jeszcze inaczej? Jakie są reakcje otoczenia? Dlaczego niemal wszyscy to mężczyźni i praktycznie nie ma tu kobiet ani dzieci? W jakim celu przybywają do Kebun Baru? Jak ptaki znoszą tę niewolę i jakie znaczenie ma ona dla poszczególnych gatunków? I to, na które odpowiedź uzyskać będzie najtrudniej: co próbują wyśpiewać ptasi bohaterowie tego poranka?




Między klatkami przechadzali się sędziowie, na honorowym miejscu wystawiono nagrody i trofea, właściciele ptaków oddawali się towarzyskim pogawędkom lub w milczeniu słuchali ich głośnego koncertu. Parking zatłoczony do granic możliwości, a my idziemy do pobliskiego hawker centre na późne śniadanie. Po drodze mijamy sklep specjalizujący się w spełnianiu wszelkich potrzeb związanych z posiadaniem śpiewających stworzeń oraz – a jakże – klatki z przedstawicielami różnych gatunków ptaków.
Kiedy wywieszono wyniki konkursu – większość uczestników jak na sygnał zaczęła się pakować. Każda klatka została okryta materiałem i po 10 minutach miejsce zrobiło się puste. Do następnego razu.


Wiedziałam już, że muszę tutaj wrócić. Z dyktafonem. Wysłuchać tych, którzy chcą mówić i spisać ich historie, póki jest komu opowiadać. Oraz poszukać ptasich tropów w innych częściach miasta. Chciałabym, aby powstał z tego reportaż. Pierwszy informator wstępnie pozyskany 🙂 Trzymajcie kciuki!
Post Scriptum
A jeśli chcecie odwiedzić to miejsce – celujcie w weekend. Pierwsi goście pojawiają się tu już o 6 rano, natomiast w okolicy 10-11 zaczynają wracać do domów. Nie zaśpijcie 🙂
—
0 komentarzy