Sekrety Emerald Hill. Otwarte domy i sztuka wobec kolonialnej przeszłości Singapuru.

Sekrety Emerald Hill. Otwarte domy i sztuka wobec kolonialnej przeszłości Singapuru.

Kolonialne domy w Emerald Hill niedaleko Orchard w Singapurze.

Shophouseslove letters, gałka muszkatołowa, dagerotypy… Jeśli zastanawiacie się czym są i co je łączy, a do tego lubicie spacery z dala od głównych turystycznych szlaków – ten wpis jest dla Was! Zajrzymy za kulisy kolonialnej przeszłości Azji Południowo-Wschodniej, opowiedzianej przez artystów i ich dzieła. W bardzo niecodziennej, singapurskiej scenerii.

Przyznam Wam się do czegoś. Uwielbiam odwiedzać czyjeś domy i mieszkania, szczególnie kiedy gdzieś wyjeżdżam. Jako antropolog nie przepuszczam ku temu żadnej okazji i traktuję to jako fantastyczną szansę do poznawania kultury i codziennego życia „od kuchni”. Obserwuję jak toczy się życie ich mieszkańców, staram się zrozumieć czym jest dla nich dom oraz, przyjmując odmienną perspektywę, czy i w jaki sposób dom definiuje swoich lokatorów? Innymi słowy – co mieszkańcy mówią o swoich domach, a co domy mówią o nich?

Spacerując różnymi dzielnicami miasta można bez większego wysiłku napotkać ulice, przy których stoją rzędem tzw. shophouses. Poznacie je od razu: kolorowe fasady, wysokość zazwyczaj na dwa-trzy piętra, wejście do domu prosto z zadaszonego korytarza, który służy pieszym do przemieszczania się wzdłuż ulicy. I kolonialna przeszłość w tle.

Jak zobaczyć co jest w środku? Teoretycznie można trochę poczytać, poszukać zdjęć, artykułów i książek w bibliotece (bądź w Internecie), odwiedzić lokalne muzeum lub (tu przyda się tzw. łut szczęścia) zaprzyjaźnić się z kimś, kto w takim domu mieszka. Co jednak, jeśli nie znamy nikogo, kto mógłby nas do siebie zaprosić a wiedza książkowa nam nie wystarcza? Rozwiązanie nazywa się OH! Open House i jest singapurską organizacją, która organizuje wyjątkowe spotkania ze sztuką. W prywatnych domach Singapurczyków.

OH! Emerald Hill

Pierwszą okazją, z której skorzystaliśmy był program o nazwie OH! Emerald Hill.

Emerald Hill znajduje się w samym sercu miasta, między Orchard a Cairnhill Road i stanowi enklawę shophouses oraz terrace houses z XIX i początku XX wieku. Historia tego miejsca związana jest z osobą Williama Cuppage, brytyjskiego urzędnika, który zbudował tam rezydencję dla siebie i swojej rodziny oraz stworzył plantację gałki muszkatołowej. Po pewnym czasie rośliny zostały zaatakowane przez chorobę, co położyło kres istnieniu plantacji. Jeden z zięciów Williama Cuppage przeistoczył obszar w sad, lecz przedsięwzięcie to również nie odniosło sukcesu i jako bankrut sprzedał ten teren kolejnemu Brytyjczykowi, Thomasowi E. Rowellowi. Następni właściciele, Seah Boon Kang i Seah Eng Kiat przeistoczyli Emerald Hill u progu XX wieku w miejsce znane obecnie: wytyczyli drogi, zburzyli oryginalną zabudowę (trzy rezydencje) oraz podzielili cały obszar na mniejsze działki, na których powstały rzędy terrace houses zbudowane przez mieszkańców o rodowodzie Teochew, Peranakan i Hokkien. To domy, które stoją w tej okolicy do dziś.

Program OH! Emerald Hill umożliwiał skorzystanie z trzech różnych tras zwiedzania. Obejmowały one  Chatsworth International School oraz kilka prywatnych posesji w okolicy. Cel całego przedsięwzięcia stanowiła prezentacja kolonialnej przeszłości Emerald Hill przez pryzmat sztuki, zaś aby uszanować prywatność mieszkańców użyczających swoich domów na potrzeby ekspozycji, wykonywanie zdjęć obiektów innych niż instalacje artystyczne było zabronione.

Pamiętacie poprzedni wpis, ten o etnocentryzmie? Dla osób, które dotychczas patrzyły na kulturowe dziedzictwo tej części świata przez pryzmat europejskiej, kolonialnej narracji, OH! Emerald Hill to znakomita okazja do poznania oraz nabrania innej perspektywy: tych, których kolonizowano i podporządkowywano. Rewizja kolonialnej przeszłości i tożsamości regionu stanowiła bowiem wspólny motyw instalacji biorących udział w przedsięwzięciu. Choć wartość artystyczna niektórych obiektów może być dyskusyjna, to ich wymowę oraz komunikaty wysyłane odbiorcom oceniam jako dość jednoznaczne: historia nie jest własnością silniejszych ani kompletnym i nienaruszalnym pomnikiem przeszłości. Tę samą opowieść można snuć z różnych – i co najmniej równie ważnych – punktów widzenia, stale odkrywając i (de)konstruując nowe wątki.

Słodka zemsta

Instalacją, którą uważam za najciekawszą w formie i przekazie, stworzył Jimmy Ong, singapurski artysta obecnie mieszkający i tworzący w Indonezji. Nosi ona tytuł Open Love Letters.

Love letter (znane również w Singapurze pod nazwą kueh kapit) to nazwa słodkiej przekąski przyrządzanej z cieniutkiego i kruchego ciasta, przypominającej cienki wafelek. Jest ona powszechnie dostępna między innymi w Singapurze oraz Indonezji. Przyrządza je się nalewając ciasto do specjalnych foremek opiekanych nad grillem. Zaraz po upieczeniu zwijane są w rurki i w takiej formie najczęściej można je kupić. Podobno love letters stanowią „pamiątkę” z czasów kolonizacji Indonezji – lokalną wariację na temat słodkich przysmaków przywiezionych przez Holendrów.

Co jest zatem niezwykłego w instalacji Jimmiego Onga? Zwróćcie uwagę na kształt grilla oraz miejsce, gdzie stygną gotowe kueh kapit. To przecięty na dwie części odlew pewnej postaci, a jest nią Sir Stamford Raffles, brytyjski kolonizator, potocznie uważany za „ojca” współczesnego Singapuru. Jego pomnik dumnie stoi w centrum miasta, przypominając o zasługach Rafflesa w rozwoju Singapuru.

Jego historia może być jednak opowiedziana z innej perspektywy. Raffles znany jest również jako architekt inwazji na indonezyjską Jawę, zarządzaną wówczas przez Holendrów. Siłą podporządkował lokalnych władców koronie brytyjskiej, grabiąc między innymi królewski pałac i jego archiwa w Yogyakarcie. Działania te, delikatnie mówiąc, nie przysporzyły mu chwały wśród lokalnych mieszkańców…

Wracając jednak do instalacji Onga: ubrane w sarongi dziewczęta pieką love letters, aby następnie odbić na nich (przy pomocy butów) krótki tekst: zły człowiek jest jak ogień, dobry człowiek jest jak słodko pachnące drzewo[1]. Widzowie są następnie częstowani tak przygotowanymi kueh kapit. Symbolika aż nadto wymowna. Pozbawiony wszelkiej władzy kolonizator sprowadzony do roli narzędzia. Triumf lokalnych mieszkańców nad narzucaną im przez obce mocarstwo narracją. A może dostrzegacie tu coś innego?

Cywilizacja dagerotypów

Ciekawym doświadczeniem było również zapoznanie się z The Probability of Veracity: The Missing Daguerrotypes – Part 1 autorstwa Gillesa Massota. Zgodnie z tytułem, artysta odtworzył brakujące dagerotypy[2] z kolekcji XIX-wiecznego francuskiego fotografa, Julesa Itiera, który dokumentował m.in. swoje podróże po Azji. Moją uwagę zwróciły jednak nie tyle obrazy, co fragmenty z dziennika Itiera, służące Massotowi za źródło inspiracji. Pozwólcie, że przytoczę wybrane z nich:

„Dziś natrafiłem na grupę zadowolonych z siebie Chińczyków, którzy zgodzili się stanąć nieruchomo w grupach, o ile jako pierwsi będą mogli zobaczyć obraz odbity na matowym szkle; ich zdziwienie nie było jednak zbyt głębokie; była to raczej ta ogólna ciekawość, którą przejawiają dzieci na widok czegoś nowego; z pewnością istnieje wiele rzeczy, które zdumiewają wyłącznie uczone lub refleksyjne umysły i fenomen dagerotypów do nich właśnie należy.”

Jules Itier

„Nie mówiłem jeszcze, że około 8 dni temu odwiedził mnie malarz Lamqua. Kierowany pragnieniem ujrzenia tego godnego podziwu narzędzia, które rysuje samodzielnie i które wielce absorbuje Kantońskich malarzy, przyjrzał się mojemu dagerotypowi z wielką uwagą; i na prośbę Lamquy wykonałem jego własny portret, który w pośpiechu mu podarowałem. Wydawał się bardzo zadowolony z tej grzeczności; ale nie miałem od niego żadnych wieści od tamtego czasu aż do dnia dzisiejszego, kiedy to zapowiedział się z wizytą i wręczył mi pudełko (…); poprosił, abym przyjął ten dowód wdzięczności. Byłem przyjemnie zaskoczony, gdy otworzywszy pudełko znalazłem w nim miniaturowy portret Lamquy, namalowany przez niego na kości słoniowej, z doskonałością i wykończeniem, które wprawiłoby w zachwyt naszych najlepszych artystów; co ciekawe, Lamqua wykorzystał jako model jego własny dagerotypowy portret; (…) To niemożliwe, przyznaję, aby posunąć się dalej w uprzejmości i savoir-vivre; niezawodnie ludzie przejawiający takie cechy mogą być uznawani za cywilizowanych.”

Jules Itier

Powyższe przykłady dobitnie oddają intelektualny klimat minionej epoki, w której europocentryzm był (jeszcze) na porządku dziennym. Wizyta w Emerald Hill pokazuje, że choć od tego czasu minęło 150 lat z okładem, głos niegdyś podporządkowanych nadal nie brzmi wystarczająco głośno.

Za kulisami

Podczas wizyt w ramach OH! Emerald Hill ani razu nie spotkaliśmy obecnych właścicieli odwiedzanych domów. Przestrzenie przeznaczone do oglądania zostały starannie odseparowane, co jest absolutnie zrozumiałe, zważywszy na całkowicie prywatny charakter tych domów. Przez cały czas towarzyszyli nam wolontariusze oraz pracownicy organizacji, pilnując porządku i snując opowieści o rozmieszczonych instalacjach oraz przeszłości tego obszaru.

Kto mieszka dziś w Emerald Hill? Niewątpliwie ludzie majętni, gdyż według jednego z naszych przewodników miesięczna kwota najmu waha się tu od 15 do 20 000 singapurskich dolarów, czyli mniej więcej 40 do 52 tysięcy złotych. Część lokatorów to ekspaci z tzw. Zachodu, którzy zakochali się w architekturze terrace houses, a teraz zgodzili się, choć na moment, przekazać narrację o przeszłości w ręce artystów. Wejście do domów w Emerald Hill to tak naprawdę chwilowe wejście za kolonialne kulisy i opowieść o pierwszych mieszkańcach tego obszaru: zarówno tych, dla których był on źródłem ekonomicznej przewagi, jak i tych, których wysiłkiem tę przewagę budowano.

Mamy nadzieję, że wraz z obejrzeniem dzieł artystów odczujecie silniej atmosferę tej epoki – że kolonializm to zestaw idei, postaw i instytucji, które wciąż nie dają nam spokoju.

Z listu kuratora – Alana Oei

Organizacyjnie

Terminy: ruchome, należy sprawdzać stronę organizatora; programy obejmują różne części Singapuru.

Bilety: 30$/os. (koszt OH! Emerald Hill) – są jeszcze dostępne na 24 i 25 marca!

Szczegóły: https://ohopenhouse.org/

Źródła i przypisy:

[1] Tłumaczenie na podstawie informacji przytoczonej tutaj.

[2] Dagerotypy to obrazy na polerowanych i posrebrzanych miedzianych płytkach, powstałe w wyniku wczesnego procesu fotograficznego opracowanego przez  Louisa-Jacquesa-Mandé Daguerre’a (stąd nazwa). Technikę tę datuje się na pierwszą połowę XIX wieku.

Opublikowano: 23 marca 2018 (Dorota Tisnek)

Bądź na bieżąco:

2 komentarze

  1. Bacza matka polka

    Wow, fascynujące i od strony lingwistycznej cudnie napisane.Bardzo przyjemnie się czytało, uwielbiam sposób w jaki dobierasz i łączysz słowa.❤❤ wiem, mam zboczenie na tym punkcie, nic nie poradzę. :)swoją drogą chętnie bym taki dom posiadała, tylko coś kasiury w portfelu jakby brak ??

    Odpowiedz
    • Dorota || Co kraj, to obyczaj

      Bardzo się cieszę, że wpis się spodobał! Po przeprowadzce do Singapuru od razu zainteresowaliśmy się wynajmem tego typu domu, ale niestety koszty to jedno a stan techniczny budynku drugie… Odwiedzamy je więc wirtualnie lub przy okazji takich wydarzeń, jak te organizowane przez OH! Open House 😉

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

To może Cię zainteresować

"

Anatomia życia w condo

Jeśli chodzi o emigracyjne wyzwania, szukanie mieszkania zaliczam do grona tych większych ze względu na jego dalekosiężne skutki, które można streścić w słowach: „Pokaż mi jak mieszkasz, a powiem Ci kim jesteś”. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć jak wyglądało nasze życie w Singapurze od strony „naszego” kawałka podłogi w condo.

Share This