[RECENZJA] „Ganbare! Warsztaty umierania”

[RECENZJA] „Ganbare! Warsztaty umierania”

Suzu, czyli dzwon zawieszony przed chramem shinto.

Każda kultura ma swoje tabu. Może być nim na przykład śmierć. Mówi się o niej rzadko, trochę ukradkiem, trochę mimochodem, w przeciwieństwie do życia otoczonego kultem codziennej celebracji. Ale co zrobić z życiem po śmierci?

11 marca 2011 roku dla wielu mieszkańców japońskiego regionu Tōhoku skończył się świat. Trzęsienie ziemi o magnitudzie 9.1. Najsilniejsze z zarejestrowanych w Japonii i czwarte najsilniejsze na świecie. Tsunami, które spenetrowało około 561 km2 powierzchni Japonii. Fala dotarła m.in. do Peru, Chile i na Antarktydę. Katastrofa elektrowni atomowej Fukushima Daiichi: siódmy, najwyższy stopień zagrożenia w skali INES.

Skala zniszczeń liczona w dziesiątkach (setkach?) miliardów dolarów. Skala ludzkich tragedii nie do oszacowania.

Jak o tym napisać?

Wśród bogatej oferty pozycji japonistycznych książka reporterska stawiająca w centrum zainteresowania ten kraj i jego mieszkańców to wciąż rarytas. Z tym większą niecierpliwością czekałam więc, aż „Ganbare! Warsztaty umierania” Katarzyny Boni trafią w moje ręce. Nie zawiodłam się.

Autorka jest absolwentką psychologii, kulturoznawstwa oraz Polskiej Szkoły Reportażu, co pozwala oczekiwać wysokich kompetencji – nie tylko literackich, ale również (a raczej: przede wszystkim) określonej wrażliwości w kontaktach międzyludzkich i międzykulturowych. Za taką wrażliwością kryje się sukces w docieraniu do rozmówców, wchodzenia z nimi w relacje, zadawania pytań i otrzymywania na nie odpowiedzi. Na tym buduje się z kolei sukces reportażu[1].

Choć nie znalazłam informacji ile czasu Katarzyna Boni spędziła w Japonii zbierając materiał do swojej książki, ta kwestia ma charakter drugorzędny, bowiem czas ten został przez nią w pełni wykorzystany. Dotarła do informatorów dotkniętych katastrofą z 2011 roku oraz do tych, którzy pamiętają te poprzednie. Rozmawiała, dociekała i obserwowała, aby opowiedzieć polskiemu czytelnikowi ich historię, teraźniejszość i walkę o przyszłość.

Pierwszy człon tytułu książki stanowi zarazem motyw przewodni snutej opowieści. Ganbare to słowo z języka japońskiego, które oznacza dawać z siebie wszystko, starać się z całych sił. Nie odpuszczać. Mantra z potencjałem na filozofię pomagającą przetrwać ocalałym. Bowiem reportaż Katarzyny Boni jest opowieścią o Japonii tylko z pozoru. Odnalazłam w niej narracje o życiu, śmierci i przede wszystkim – życiu po śmierci. Po śmierci najbliższych, śmierci sąsiadów, śmierci całych wsi, miast, a wreszcie regionu. A więc po śmierci życia zabranego gwałtownie przez trzęsienie ziemi, tsunami i promieniowanie.

Choć z racji dość uprzywilejowanego geograficznie położenia potencjał wystąpienia podobnej sekwencji zjawisk w Polsce jest co najwyżej znikomy, narracje bohaterów nietrudno odebrać jako bardzo uniwersalne. Doświadczenia straty, żałoby czy traumy mogą dosięgnąć każdego z nas. Paleta ludzkich emocji i mechanizmów radzenia sobie z tym, co  je wywołuje przybiera nieskończoną ilość odcieni: czasem bardzo ponurych, a czasem nieśmiało połyskujących blaskiem tlącej się nadziei. Nadziei na odnalezienie zaginionych najbliższych lub odzyskanie wewnętrznego spokoju i równowagi.

Można jej poszukać u mnicha Kanety, w jego obwoźnym „Café de Monk”, gdzie przy kawie i ciastkach po prostu słucha tych, którzy chcą opowiadać, ponarzekać, wyrzucić z siebie cały ból i frustrację. U Matsumury, który pozostał w napromieniowanej strefie i zaopiekował pozostawionymi przez ewakuowanych zwierzętami. Albo pod wodą, razem z Masakim i Yasuo, którzy nauczyli się nurkować, aby znaleźć bliskich pochłoniętych przez ocean. Lub na tytułowych warsztatach umierania, wśród uczestników próbujących przewartościować swoje życie i, być może, odnaleźć jego sens.

To nadzieja tych, o których wielu stara się zapomnieć. Bo przecież minęło już tyle czasu, bo przecież zrobiliśmy co się dało, bo … Czy na pewno? I co z tego? Osoby dotknięte potrójną katastrofą wciąż muszą walczyć z mechanizmem zbiorowego wyparcia, który nota bene okazuje się wyjątkowo uniwersalny. I wyjątkowo uporczywy[2].

Podjęta w książce tematyka może niebezpiecznie kusić przesunięciem akcentów w stronę drastycznych, ocierających się o sensację relacji, jednak autorka się temu opiera i nie epatuje nadmiernie naturalistycznym językiem. Jest oszczędna w słowach, waży je, budując krótkie i przejrzyste zdania, z których wyłaniają się sugestywne, trafiające do duszy i serca opisy. Skupia się na teraźniejszości, choć czasem robi krok w stronę historii i mitologii, co wspaniale wzbogaca przekaz. Pierwszym planem pozostają jednak bohaterowie i ich historie.

Podsumowanie

Okładka książki "Ganbare! Warsztaty umierania" Katarzyny Boni

Książka Katarzyny Boni skłania do refleksji, nie tylko nad innymi, ale również nad sobą i w tym tkwi jej główna siła. Z każdą stroną czytelnik dostaje kolejną szansę na zajrzenie w głąb siebie. Na zadanie sobie pytań, na przykład takich: co zrobiłbym na miejscu Masao Yoshidy, dyrektora elektrowni Fukushima Daiichi? Jak to jest być Yoko i czekać na syna, który już nie wróci? Czy uczyłbym się innych języków po to, aby – jak pan Teiichi – pisać o wspomnieniach zbyt bolesnych, aby je wyrazić we własnym? Czy stać mnie na to, żeby poszukać tych odpowiedzi?

„Ganbare! Warsztaty umierania” to pozycja, którą polecam nie tylko jako świetny reportaż, ale i swoisty przewodnik po oswajaniu życia i śmierci dla tych, którzy lubią stawać sobie wyzwania i przekraczać granice własnego komfortu. To wreszcie napisane dobrym piórem świadectwo pamięci o mieszkańcach Tōhoku, coraz silniej spychanych w odmęty zbiorowej amnezji.

Książka nie tylko dla miłośników Japonii.

A ja z przyjemnością sięgnę po kolejne pozycje autorstwa Katarzyny Boni.

Post Scriptum

Zdjęcia ilustrujące recenzję (za wyjątkiem zdjęcia książki) wykonałam w mieście Fukushima oddalonego o ponad 70 km od elektrowni Fukushima Daiichi. Przedstawiają okolice parku Hanamiyama, słynącego ze wspaniałych widoków kwitnących wiśni.

[1] Często powtarzam, że dobrego reportażystę wiele łączy z dobrym antropologiem. Rozwinę tę kwestię w osobnym wpisie.

[2] Zainteresowanych tą tematyką w kontekście katastrof nuklearnych odsyłam do „Plutopii” Kate Brown oraz „Czarnobylskiej Modlitwy” Swietłany Aleksijewicz (obie wydane nakładem wydawnictwa Czarne).

Opublikowano: 11 maja 2018 (Dorota Tisnek)

Bądź na bieżąco:

2 komentarze

  1. Marta @NocnaSowa

    Ja też chętnie przeczytam więcej książek jej autorstwa. Nie spodziewałam się, że ta książka będzie tak wspaniała. Gdyby znajomi mi nie polecili, pewnie bym przegapiła. Dobrze, że się nią dzielisz.

    Odpowiedz
    • Dorota || Co kraj, to obyczaj

      Marta, dziękuję za Twój komentarz – cieszę się, że mam w Tobie czytelniczkę. W dalszej kolejności chcę sięgnąć po „Kontener”, który napisała razem z Wojciechem Tochmanem.

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

To może Cię zainteresować

"

[RECENZJA] „Morze Wewnętrzne”, Donald Richie

„Każda podróż jest w jakimś sensie ucieczką. Gdzieś chcemy dotrzeć, ale od czegoś też uciec”. Te padające już na jednej z pierwszych stron słowa...
Share This