O, cholera! St. John’s i Lazarus, czyli Singapur i jego niespodzianki
O, cholera! St. John’s i Lazarus, czyli Singapur i jego niespodzianki

Wiedzieliście, że na Singapur składa się ponad 60 wysp i wysepek? Największa z nich to Pulau Ujong, na której mieści się niemal całe miasto i to o niej większość myśli po prostu: to jest Singapur. Ale Singapur jest też wokół, choć jak donoszą niektóre źródła, ponad 40 ze wspomnianych wysp określa się jako „nieużywane”. Ale czy jest to równoznaczne z „nieciekawe”? Wręcz przeciwnie!
St. John’s to jedno z tych miejsc, które stwarza pozory niepozornych. Na tę maleńką wysepkę zapuszczają się niemal wyłącznie lokalni mieszkańcy oraz ci, którzy chcą poznać Singapur z innej, mniej znanej strony. Czego tam szukają? Może słyszeli, że jeszcze nie tak dawno St. John’s miała strategiczne znaczenie o zasięgu nie tylko krajowym, ale i światowym? A może skusiła ich perspektywa błogiego relaksu na rajskiej plaży w otoczeniu miauczących czworonogów? Już wyjaśniam o co w tym wszystkim chodzi!
Izolacja
Początki Singapuru znanego nam współcześnie należą do Sir Stamforda Raffles, który na wspomnianej Pulau Ujong postanowił założyć port. Zgadnijcie, gdzie zakotwiczył zanim postawił na niej pierwszy krok? Właśnie na St. John’s, początkowo znanej jako Pulau Sakijang Bendera. Raffles wkrótce wyspę opuścił, ale polecił aby pozostająca na niej załoga informowała przepływające w okolicy statki o nowym porcie: dzięki temu wieść o powstającym właśnie Singapurze zaczęła krążyć wśród marynarzy, zapewniając mu należne miejsce na mapie geograficznej i mentalnej. Marketing szeptany w najczystszej postaci 🙂
Niedługo później objawiły się inne, potencjalnie istotne dla przyszłości miasta walory wyspy.
Kiedy wybuchła epidemia cholery pochłaniając w 1873 roku ponad 350 ofiar, na St. John’s postanowiono wybudować lazaret, aby odizolować chorych od rosnącej populacji dynamicznie rozwijającego się portu. Wkrótce po ukończeniu budowy trafiła do niego liczna grupa ponad 1300 zarażonych tą chorobą chińskich robotników, a w późniejszym czasie wśród pacjentów znaleźli się także chorzy na beri-beri, odrę czy ospę. Co ciekawe, niektóre źródła wskazują, że czas kwarantanny był zależny nie od stanu zdrowia pacjentów, ale od… ich pozycji na statku. Pasażerowie z kajut pierwszej oraz drugiej klasy po prostu poddawali się szybkiemu sprawdzeniu i wypuszczano ich w dalszą drogę, z kolei pasażerów z pokładu statku trzymano pod kwarantanną około 2-3 dni.
Wyspiarski charakter i sprawna organizacja skutecznie sprzyjały postawionemu przed St. John’s zadaniu i w roku 1935 wyspa została ogłoszona trzecim największym na świecie (po Ellis Island w Stanach Zjednoczonych i El Tor w Egipcie) miejscem kwarantanny – przybywali do niego wówczas imigranci różnych rejonów Azji oraz pielgrzymi powracający z Mekki. Całkiem spora odpowiedzialność jak na tak maleńką – liczącą około 40 hektarów – wyspę.
Z czasem przeznaczenie St. John’s uległo pewnym zmianom i miejsce chorych zajęli więźniowie polityczni oczekujący na deportację, a następnie na wyspie otwarto centrum rehabilitacji dla osób uzależnionych od opium.
Wakacyjna kryjówka
Wizerunek St. John’s jako miejsca izolacji wyłącznie przymusowej zaczął ulegać zmianom w latach 70. Jedną trzecią wyspy zagospodarowano pod zakład karny dla nielegalnych imigrantów oraz narkomanów ale poza tym otwarto na niej również Marine Aquaculture Centre. Zajmuje się ono badaniami i rozwojem technologii związanych z hodowlą ryb. To nie wszystko – wkrótce wyspa stała się również popularnym celem wakacyjnego biwakowania pod namiotami wśród uczniów i studentów. Teren St. John’s uporządkowano i przystosowano do celów wypoczynkowych i to one stanowią dziś największą atrakcję wyspy.
Jak to wygląda w praktyce?
Na St. John’s wybrałam się wkrótce po przeprowadzce do Singapuru. W pracy przypadał akurat dzień wolny z okazji Hari Raya Haji i postanowiliśmy spędzić ten czas z dala od miejskiego zgiełku. Przynajmniej na tyle, na ile się da 🙂 Ponieważ na St. John’s można dostać się wyłącznie drogą morską, z rana stawiliśmy się w Marina South Pier aby zdążyć na pierwszy prom wypływający o godzinie 9:00. Na podobny pomysł wpadła dość spora grupa innych ludzi, podobnie jak my zadowolonych z dnia wolnego od pracy. Podobno miejsca przydziela się zgodnie z zasadą „kto pierwszy ten lepszy”, ale ostatecznie zmieściliśmy się na niewielki prom i odpłynęliśmy zgodnie z planem. Przy okazji – obsługa uwijała się jak w ukropie i widać było, że są przygotowani na większą niż zwykle liczbę zwiedzających. Tuż po nas zacumował kolejny prom, a w kolejce czekały następne, więc wbrew rozpisce na stronie internetowej nie trzeba było czekać aż 2 godzin na kolejny transport.


Rejs z Mariny do St. John’s trwa pół godziny, czas upływa szybko i przyjemnie. Po zejściu na ląd większość pasażerów zaczęła szykować się do plażowania i piknikowania, a my udaliśmy się na obchód wyspy. Z wybrzeża rozciągał się piękny widok na Singapur – znajdowaliśmy się ledwie 6-7 km od miasta ale różnica była uderzająca: cisza, spokój, brak wszechobecnego zgiełku i pośpiechu. Idealne miejsce na wakacyjną kryjówkę, a to wszystko bez konieczności wyjazdu za granicę. I po to przyjeżdża tu wielu Singapurczyków – można biwakować na polu w północno-wschodniej części wyspy, można też wynająć wyposażony w kuchnię bungalow. W okolicy znajdują się boiska do gry w piłkę nożną i koszykówkę. Dla osób pragnących po prostu nicnierobienia bez wydawania znaczących sum pieniędzy – rozwiązanie idealne 🙂


Są ścieżki, którymi można wygodnie spacerować wśród drzew i zieleni, jest również fragment lasu namorzynowego. A między nimi – koty. Całkiem dużo kotów, przez co St. John’s okazyjnie nazywa się singapurską kocią wyspą. Kilka lat temu żyło ich tu ponad 100, my na swojej drodze spotkaliśmy łącznie między 20 a 30. Opiekuje się nimi grupa wolontariuszy, którzy przyjeżdżają na wyspę je dokarmiać oraz monitorować stan ich zdrowia.




Poza tym na wyspie znajdują się pozostałości domów, które ostatni lokatorzy, nierzadko mieszkający na St. John’s od urodzenia, musieli opuścić w 2016 roku…


St. John’s ma jeszcze jedną niewątpliwą zaletę, a jest nią… wyspa Lazarus. Można do niej dotrzeć pieszo wygodną ścieżką. Poza walorami przyrodniczymi (zieleń, dużo zieleni!) znajduje się tam piękna piaszczysta plaża i czysta woda, w której śmiało można pływać. Plaża na wyspie Lazarus uchodzi za jedną z najlepszych w Singapurze 🙂




Podsumowując – jeśli macie ochotę na krótką wycieczkę „za miasto”, a do tego lubicie pikniki, spacery i plażowanie – St. John’s i Lazarus są dla Was! Korzystajcie póki nie ma tu zbyt wielu odwiedzających 🙂
Organizacyjnie
UWAGA: w kwietniu 2018 r. na St. John’s wykryto obecność azbestu i część wyspy została przez to zamknięta dla zwiedzających (w tym bungalowy i pole biwakowe). Prace porządkowe zostały już zakończone ponowno otwarto tę część.
Koszt biletu: od 15 $ /osoba dorosła
Godziny rejsów i bilety: aktualna rozpiska
Ostatni moment na zakup biletu: godzina 14:00
Na St. John’s i Lazarus nie ma sklepów ani restauracji, więc w jedzenie i napoje należy zaopatrzyć się wcześniej.
Na wyspie nie wolno zostawać na noc, chyba że zarezerwowało się wcześniej bungalow lub miejsce w Holiday Camp. Ze względu na oczyszczanie terenu wyspy z azbestu (patrz informacja wyżej) oba te miejsca pozostają czasowo zamknięte.
—
Ależ fascynujące! Ej, pewnie głupie pytanie, ale po tylu latach to chyba żadne bakterie tam się po tych zarażonych nie ostały, co?
Ja tam wychodzę z założenia, że nie ma głupich pytań. Myślę, że teren jest bezpieczny, wykluczając jedynie ostatnie przygody z azbestem 😉 Gdyby istniało jakieś zagrożenie nie sądzę, aby lokalne władze zezwoliły na wizyty w tym miejscu.