Jak to jest prowadzić badania terenowe w Japonii? [cz. I]

Jak to jest prowadzić badania terenowe w Japonii? [cz. I]

Kaminari-mon w dzielnicy Asakusa, Tokio.

Dzisiejszy wpis będzie bardzo osobisty. Trochę o oswajaniu swoich pasji, trochę o oswajaniu życia, a trochę o oswajaniu siebie. Oswajanie to jedno z etnologicznych słów-kluczy. Jako antropolodzy próbujemy swoimi badaniami poznać i zrozumieć Innych, aby następnie oswajać świat i jego mieszkańców z otaczającą ich kulturową różnorodnością. Jak wyglądało moje etnologiczne oswajanie Japonii? Jak w ogóle do niego doszło i kto tu kogo tak naprawdę oswoił?

Ci z Was, którzy czytali ten wpis wiedzą już, że moją główną motywacją do rozpoczęcia studiów etnologicznych była chęć napisania pracy naukowej związanej tematycznie z Japonią. Przez kilka lat studiów psychologicznych, skądinąd ciekawych i bardzo rozwijających, cały czas czułam, że czegoś mi brakuje. Brak ten okazał się tak dotkliwy, że po prostu nie dawał o sobie zapomnieć. Tym czymś była możliwość podążania za swoją wieloletnią pasją, którą można streścić w dwóch słowach: kultura Japonii. Podstępnie dawała o sobie znać na każdym kroku, kusząc książkami w księgarniach, niewinnymi pytaniami rodziny i znajomych („Hej, jak tam Twoja Japonia? Robisz dalej coś w tym kierunku?”), nieśmiałymi próbami nauki języka na własną rękę, wydarzeniami i spotkaniami osób o podobnych zainteresowaniach… Przykłady można mnożyć.

A ja zaczęłam pytać samą siebie: czy naprawdę muszę oddzielić grubą kreską swoją życiową pasję od majaczącej na horyzoncie „kariery” zawodowej tudzież naukowej? Czy to, że moje obecne studia nie pozwalają na ich połączenie oznacza, iż nie mogę próbować inaczej, gdzieś indziej? Nie! Kiedy głośno i wyraźnie wybrzmiała ostania litera tego krótkiego i jakże treściwego słowa, zabrałam się za szukanie nowych możliwości. Tak po prostu. Bo najważniejszym krokiem, jaki musiałam wykonać okazało się uświadomienie samej sobie, że – po pierwsze: to, gdzie jesteśmy często jest efektem naszych wyborów, a po drugie: że na obecnym etapie życia to ja jestem osobą, która może i powinna tego wyboru dokonać. Niby oczywistość, ale czasem tak łatwo o tym zapomnieć…

Nie szukałam długo. Wokół siebie miałam wiele przykładów osób, które z sukcesem łączyły dwa (a czasem więcej!) kierunków studiów. Cały czas miałam w sercu i pamięci plan studiowania etnologii, z którego dawno temu zrezygnowałam, poddając się stereotypom i presji otoczenia. Zrezygnować zanim się spróbowało? Nie tym razem. Dopełniłam więc formalności, zostałam przyjęta i… Dzień dobry! Tak oto z początkiem października (oj, nie przyznam, którego roku, czas mija stanowczo za szybko!) stałam się studentką dwóch kierunków. A dziś, z perspektywy czasu, mogę śmiało powiedzieć, że była to jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Odnowa czy od nowa?

Zaczynać nowe studia, kiedy jednocześnie kończy się inne to bardzo specyficzne uczucie. Życie studenta zna się już od podszewki, ma się swoje wydeptane ścieżki, grono znajomych i przyjaciół, a często również pracę lub inne zajęcia wypełniające czas od rana do wieczora. Mimo najlepszych chęci trudno więc w pełni wejść w rolę „pierwszaka”, który dopiero oswaja akademickie realia. Pojawiłam się na nowych studiach z pewnym planem, więc resztki czasu i energii, które pozostawały mi w codziennym grafiku postanowiłam musiałam zainwestować w jego realizację. Oznaczało to zanurzenie się w możliwościach, jakie stwarza antropologia kulturowa i odszukanie konkretnego sposobu na połączenie jej z własnymi zainteresowaniami.

Tym, co najbardziej pociąga mnie w tej dyscyplinie są dwie kwestie. Po pierwsze, kultura w sensie antropologicznym stawia w centrum swojego zainteresowania człowieka. Podobnie zresztą, jak psychologia, choć odbywa się to w zupełnie inny sposób i z zupełnie innej perspektywy. Nieważne, czy mowa o materialnym czy o niematerialnym dziedzictwie kulturowym – ważne jest odniesienie interesującego nas tematu do (codziennego) życia ludzi. Przybliża nas to do zrozumienia nie tylko mechanizmów kierujących życiem Innych, ale również do zrozumienia nas samych. Po drugie – antropologii nie da się uprawiać zza biurka. Po prostu nie, i koniec. Nieważne ile książek się przeczyta, ile dyskusji się odbędzie, na ile konferencji się pojedzie – nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z interesującym nas aspektem kultury. Właśnie dlatego my, antropolodzy, prowadzimy badania terenowe. Czyli jeździmy do miejsc, gdzie występuje zjawisko i gdzie mieszkają ludzie, wśród których chcemy prowadzić badania. Wbrew niektórym skojarzeniom, nie ma to nic wspólnego z wakacjami. Konfrontujemy się z inną kulturą, co oznacza jednocześnie konfrontację z naszą własną. I nieustanne wychodzenie ze swojej strefy komfortu: zarówno poznawczego, jak również emocjonalnego. Kiedy się o tym czyta, wydaje się to tak proste i oczywiste! W rzeczywistości jednak jest to duże obciążenie oraz wyzwanie, z którego nie każdy zdaje sobie sprawę i na które nie każdy jest gotowy.

Czy ja jestem?

Kiedy po raz pierwszy pojawiłam się na etnologicznym seminarium magisterskim, nadal nie wiedziałam co konkretnie chciałabym badać. Dość dobrze znałam stan badań japonistycznych w Polsce, brakowało mi jednak inspiracji ze względu na naprawdę minimalną liczbę dotyczących Japonii źródeł antropologicznych dostępnych w języku polskim. Docierałam więc do książek i artykułów w języku angielskim. Nie było to sprawą prostą (z uwagi na dostępność, nakłady czasowe i koszty wiążące się ze powiększaniem tego dostępu), ale też nie było sprawą niemożliwą. Ale uparłam się. Miałam przy tym świadomość, że znacznym ograniczeniem jest moja nikła znajomość japońskiego.  Czy bez tego w ogóle można myśleć o badaniach w Japonii? Można. Należy po prostu mierzyć siły na zamiary.

Miałam szczęście trafić na promotora, który nie tylko nie odwodził mnie od ogólnego planu „pisania o Japonii”, ale dodatkowo pomógł odnaleźć konkretne zagadnienie pozostające w moim zasięgu.

–      „To może napisze Pani o Polakach w Japonii?” – padło na moim pierwszym seminarium.

–      „Świetny pomysł, bardzo chętnie.”

–      „Pojedzie Pani na badania terenowe?”

–      „Oczywiście!” – odpaliłam nie mając absolutnie żadnego planu jak się za to zabrać.

I przyznam Wam: wydawało mi się to tak absolutnym mission impossible, że jeszcze przez pewien czas walczyłam z tą natrętną myślą aby… ostatecznie pozbyć się jej ze swojej głowy. Bo słowo się rzekło. A ja nie lubię wycofywać się ze swoich postanowień. Zaczęłam oswajać impossible pozostawiając samo mission.

Startowałam z pułapu: ogólny temat badań – jest! Konkretna wizja – jeszcze nie. Narzędzie badawcze – brak. Grupa badawcza – nie ma. Fundusze – zero złotych, zero groszy. Organizacja pobytu – nie ma, nigdy przecież w Japonii nie byłam (co najwyżej w swoich wyobrażeniach). Co mi jeszcze pozostało? Motywacja. Wykreśliłam ze swojego słowniczka sformułowania „nie da się”, „nie uda się” oraz wszystkie pokrewne. I przystąpiłam do bardzo konkretnego planowania. Przecież nie muszę jechać za miesiąc, za dwa, ani nawet za pół roku. Postanowiłam, że pojadę za rok. A skoro postanowiłam, to pojadę.

Jak się za to zabrać?

Oznaczało to ni mniej, ni więcej rok pełen ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń. Uszczegółowienie tematu badań oraz opracowanie narzędzia badawczego to na szczęście tematy, z którymi ciągu kolejnych miesięcy można uporać się pracując w ramach seminarium, czytając, rozmawiając, konsultując się z innymi, bardziej doświadczonymi osobami. Ważne, aby nie zostawiać tego na ostatnią chwilę. Łatwo zachłysnąć się perspektywą wyjazdu, a przecież ten wyjazd ma konkretny cel, ma być wyjazdem badawczym! Powinno się go zatem zaplanować tak, aby udało się ten cel zrealizować. Mój ostatecznie zamknął się w stwierdzeniu: „Wizerunek Japonii i Japończyków w oczach mieszkających w Japonii Polaków”. Miałam dotrzeć do rodaków, którzy na stałe mieszkają w tym kraju i dowiedzieć się (przy pomocy wywiadów częściowo ustrukturyzowanych połączonych z obserwacją uczestniczącą, czyli metod jakościowych wykorzystywanych w antropologii kulturowej) jakie są i jak kształtowały się ich wyobrażenia o Japonii. Stanąć twarzą w twarz z nimi i z samą sobą, w otoczeniu kulturowym, które nie jest moje. Ale do jakiego stopnia jest ich? Nieustannie zadawałam sobie to pytanie.

Niezbyt łatwym zadaniem okazała się sama organizacja wyjazdu. Najpierw postanowiłam rozejrzeć się za możliwościami wymiany międzyuczelnianej lub za programami stypendialnymi. Niestety, wszystko co wpadło wówczas w moje ręce (nie były to, niestety, czasy programu work&travel) dyskwalifikowało mnie ze względu na jakiś czynnik: a to moja znajomość japońskiego nie jest wystarczająca, by aplikować, a to nieodpowiedni kierunek studiów lub tematyka badań, a to za niski szczebel uczelnianej hierarchii (wszak byłam wówczas jedynie studentką studiów magisterskich)… Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce i zaplanować wszystko samodzielnie. Zrobiłam szczegółowy plan wydatków, oszacowałam koszty biletów lotniczych (było to jeszcze przed uruchomieniem bezpośredniego połączenia na trasie Warszawa-Tokio), noclegów, transportu miejskiego, wyżywienia… Mogłam pozwolić sobie na 5 tygodni pobytu. Jasne, że wolałabym więcej. Ale więcej na ówczesny moment po prostu nie było realne. Cieszyłam się, że jadę – i że jadę na własnych warunkach! Aby do tego doszło, niemal zrezygnowałam z życia towarzyskiego i wspólnych wyjść, a mój dzienny grafik zamykał się w kursowaniu między pracą, uczelnią a łóżkiem w wynajmowanym jeszcze wówczas pokoju. Gdzieś pomiędzy usiłowałam podciągnąć moją znajomość japońskiego. Dziś, z perspektywy czasu, stwierdzam, że ten rok to było istne szaleństwo. I jestem niesamowicie wdzięczna za ogromne wsparcie, jakie otrzymałam wówczas ze strony rodziny i przyjaciół. Na wieść o moich planach nikt się nie popukał w głowę, a „motywacyjne kopniaki” fundowane regularnie przez najbliższych w największych chwilach zwątpienia stawiały mnie do pionu (dziękuję Wam za to!). Czasem miałam wrażenie, że fizycznie jadę sama, ale mentalnie – wszyscy jadą ze mną! Uczucie nie do opisania  To był najszybciej mijający rok mojego życia. Wkrótce nadszedł nowy, a z nim…

Nie ma odwrotu

To dopiero początek, a moje około-wyjazdowe notatki już żyły swoim własnym życiem. Drobiazgi, które może w innej sytuacji umknęłyby mojej uwadze lub szybko trafiły do kategorii „zapomniane”, tym razem uporczywie każą o sobie pamiętać. Jak poniższe wspomnienie podróży pociągiem:

Żeby dotrzeć na samolot, musiałam najpierw przy pomocy PKP pokonać trasę Poznań – Warszawa. Pociąg wybrany, walizka spakowana (waży, bagatela, 29 kg – hurra dla Emirates!), trzeba się z nią jakoś przemieścić. Niezastąpiony Wiktor wrzuca bagaż (i mnie) do pociągu. Wsiadałam jako ostatnia, akurat wystarczyło dla mnie resztki miejsca w korytarzu (nie, to nie były również czasy rezerwowanych miejscówek). Jakiś przytomny pracownik kolei uznał, że może warto jednak podstawić dodatkowy wagon. Moją stojącą miejscówkę w (początkowo) ostatnim wagonie po chwili, dzięki przytomności umysłu rzeczonego pracownika oraz bicepsów Wiktora, udało się zamienić na miejsce siedzące w teraz już naprawdę ostatnim wagonie składu. Uff. Teraz trzeba tylko jakoś wysiąść z tym ciężarem w Warszawie. W przedziale nawiązałam krótką, ale – jak się okazało – perspektywiczną znajomość ze współpasażerką. Dowiedziałam się między innymi, że hoduje ptasznika i lubi z nim spać. A tak na marginesie to trenuje kulturystykę, więc chętnie mi tę walizkę „wyrzuci” na peronie. Tak też się stało. A ja padłam prosto w objęcia czekającej na mnie rodziny. Uff. Najtrudniejszy odcinek na trasie Polska – Japonia , czyli PKP z Poznania do Warszawy, pokonany. Jak na razie wszystko wydaje się mi sprzyjać.

Zima 2013 roku była wyjątkowo długa i mroźna, a początek mojej podróży wypadał na drugą połowę marca. Kiedy jechałam na Okęcie, w stolicy leżały jeszcze duże pokłady śniegu. Temperatura na sporym minusie. Przed wejściem do taksówki zostawiłam ciepłe ubrania u mojej wspaniałej i niezastąpionej warszawskiej rodziny, przecież w Tokio nie będą mi potrzebne… prawda?

Bagaż nadany, kontrola osobista za mną. Oswoiłam własną niepewność i długi etap przygotowawczy. Przede mną najważniejszy sprawdzian. Czekam na swój pierwszy lot do Japonii. Pierwszą tak długą podróż samolotem. I pierwszą podróż, w którą wybieram się zupełnie sama. Na pierwsze w 100% samodzielne badania terenowe. Tak, ten wyjazd to było wiele „pierwszych razów”.

O tym, czy i jak sobie z nimi poradziłam, opowiem w kolejnym wpisie.

A Wy? Macie podobne doświadczenia? W jakich okolicznościach wybraliście się w pierwszą podróż do Japonii (lub innego wymarzonego kraju)? A jeśli przeprowadzaliście własne badania terenowe, to gdzie i jak do nich doszło? 🙂 Może po lekturze tego wpisu nasunęły Wam się dodatkowe pytania? Śmiało, zostawcie ślad w komentarzach!

Opublikowano: 21 maja 2018 (Dorota Tisnek)

Bądź na bieżąco:

6 komentarzy

  1. bączysława

    Dziękuje Ci za ten wpis! Jak łatwo patrzeć z boku i „zazdraszczać” i użalac się nad soba, ze inni maja lepiej, łatwiej/ Wiesz, pojechała do Japonii – ta to ma dobrze. A ja nie byłam. Zupełnie to inaczej wygląda od środka i jakiegoś daje „motywacyjnego kopa” i przypomina, że ci wszyscy ludzie, którzy ,”mają tak dobrze” nieźle się napracowali by osiągnąć to co osiągnęli. No, to zaczynam planować wyjazd ha ha 😀 😀

    Odpowiedz
    • Dorota || Co kraj, to obyczaj

      Aniu, a ja dziękuję Ci za ten komentarz. Dokładnie na tym mi zależało, aby pokazać jak wygląda realizacja tego typu celu „od środka”, bez zbędnego lukru. Najtrudniej jest zmienić nastawienie i ruszyć z miejsca, postawić pierwszy krok. Później jest już łatwiej, a efekt końcowy wynagradza wszelkie trudy 🙂 Chwytaj wiatr w żagle, trzymam za Ciebie kciuki! <3 I w razie czego chętnie pomogę na ile tylko będę umiała 🙂

      Odpowiedz
  2. Ilona

    Dorota, poczułam się jakbym z Tobą realizowała ten cel. Tak dokładnie opisałaś swoją historię 🙂 uważam, że na każdym etapie życia warto zacząć realizować marzenia, nie ulegając presji społecznej, niż na starość żałować, że się tego nie zrobiło! Pozdrawiam

    Odpowiedz
    • Dorota || Co kraj, to obyczaj

      Ilona, bardzo dziękuję za Twój głos i piękne podsumowanie 🙂 Nic dodać, nic ująć. Szukajmy, próbujmy, działajmy i… nie bójmy się za bardzo! Ściskam 🙂

      Odpowiedz
  3. Mateusz

    Fajne baaardzo fajne informacje 🙂 Bardzo dla mnie przydatne bowiem właśnie zacząłem studia licencjackie na etnologii i antropologii warszawskiej, ze względu na chęć rozwoju własnego zainteresowania kulturą Japonii i możliwością jej badania w terenie 🙂 Bardzo przyjemnie mi się czyta to co piszesz i czekam na cz.2. Keep it up 😀

    Odpowiedz
    • Dorota || Co kraj, to obyczaj

      Mateusz, bardzo się cieszę z Twojej wizyty i zapraszam do częstych odwiedzin, również na Facebookowym profilu bloga 🙂 Niedawno przeprowadziłam się do Tokio, więc z pewnością będzie się tu pojawiać więcej wpisów na tematy związane z Japonią. Powodzenia w odkrywaniu Innych oraz samego siebie na pięknej, antropologicznej ścieżce! Wspaniale wiedzieć, że jest nas więcej!

      Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

To może Cię zainteresować

"

Ciasto niezgody, czyli Christmas Cake kontra antropolog w Japonii.

Bardzo lubię przykład obchodzenia świąt i zawartości świątecznego stołu, ponieważ na jego tle świetnie widać jakie znaczenie może mieć tradycja dla poczucia własnej tożsamości. Szczególnie wyraźnie dostrzegam to odkąd prowadzę badania wśród polskich emigrantów i odkąd sama dołączyłam do tego grona. 

Share This