Terra Tree House. Eko-sposób na Cameron Highlands

Terra Tree House. Eko-sposób na Cameron Highlands

Widok na morze, Japonia.

Cameron Highlands to jeden z czołowych kierunków obieranych podczas zwiedzania Malezji. Słynie z wyjątkowo przyjemnych warunków klimatycznych oraz szeregu atrakcji, jakim można oddawać się w otoczeniu tropikalnej przyrody. Powszechnie kojarzy się z plantacjami herbaty i truskawek, trekkingami w dżungli, cudnej urody motylami, szkółkami kwiatów, jak również grą w golfa i licznymi kurortami w iście brytyjskim stylu.

Obecnie region ten przeżywa prawdziwy boom w dziedzinie eko-turystyki. A ponieważ eko-turystyka przeżywa prawdziwy boom w naszym myśleniu o tym, jak podróżować świadomie, w niniejszym wpisie zapraszam Was do wizyty w unikalnym, jak myślę, miejscu zlokalizowanym właśnie na terenie Cameron Higlands.

Mowa o Terra Tree House, czyli „kurorcie” położonym w środku dżungli, w którym zamiast betonowych ścian czekają domki wykonane z bambusa i liści palmy krzaczastej, a światło zapala się i gaśnie wraz ze wschodem i zachodem słońca.

Tradycyjnie już, przyjrzę się również Cameron Highlands od strony historycznej i kulturowej, a także postaram się odpowiedzieć na ile zielona (i etyczna!) jest sława tego miejsca.

Dżungla kontra pomidory i kapusta

Cameron Highlands swoją nazwę zawdzięcza geologowi, Williamowi Cameronowi, który – jak powszechnie się przyjmuje – w roku 1885 odkrył to miejsce dla białego człowieka i chciałabym podkreślić to w sposób szczególny, gdyż rejon ten był od dawna zamieszkały przez Orang Asli – malezyjskich aborygenów. Nawiasem mówiąc, niektóre źródła podają, że ów odkrycie powinno przypaść jednak komuś innemu: Kulop Riau, malajskiemu towarzyszowi Camerona. I nie byłby to przypadek odosobniony, gdyż towarzystwo oraz hmm… aktywny udział rdzennej ludności w „odkryciach” dokonywanych przez europejskich kolonizatorów były wówczas pewnym standardem. Wracając jednak do głównego wątku.

Dzisiejszy wizerunek Cameron Highlands w dużej mierze opiera się na myśli brytyjskich kolonizatorów. W latach 30. przystąpili oni do przekształcenia tego terenu w tak zwaną hill station, czyli „górską miejscowość letniskową” (nie znalazłam w języku polskim lepszego odpowiednika, chyba że „górski kurort”?…). Miasta tego typu zakładano w XIX i u progu XX wieku, głównie w Azji i głównie na wzgórzach tudzież w górach. Za inne przykłady niech posłużą tutaj Nuwara Eliya na Sri Lance, Darjeeling w Indiach czy Bokor Hill Station w Kambodży. Ich celem było zapewnienie europejskim przybyszom odpoczynku i wytchnienia od tropikalnych upałów oraz założenie upraw warzyw przywiezionych z Europy, którym wspomniane tropiki nie dawały zazwyczaj szans na przetrwanie.

Plan na Cameron Highlands zakładał między innymi:

  • uprawę krzewów herbacianych, wzorem hill stations założonych w Indiach
  • uprawę warzyw
  • pola do gry w golfa 🙂

A trzeba napomknąć, że o stworzenie hill station nie było łatwo. Mówimy o pracy w terenie górskim, dziewiczym i malarycznym. Wszystko, co udało się tam stworzyć stanowi zatem wytwór współczesności.

Rozwój Cameron Highlands został przerwany wybuchem II wojny światowej i japońską okupacją, po których nastąpiły niespokojne czasu powstania malajskiego. Teren zaczął rozkwitać na nowo od lat 60. ubiegłego wieku i dziś znany jest jako największy malezyjski obszar produkcji herbaty oraz warzywny spichlerz Malezji i Singapuru. 

Sielankowy obraz Cameron Highlands wzmacniają przekazy medialne, turystyczne przewodniki oraz entuzjastyczne relacje podróżników z całego świata. W tej łyżce pachnącego truskawkami miodu jest jednak spora łyżka dziegciu i o tym też chciałabym dziś napisać.

Zielona ściema

Dynamiczny rozwój gospodarczy Cameron Highlands nie pozostał bez wpływu ani na środowisko naturalne, ani na ludność tubylczą, czyli wspomnianych już wcześniej Orang Asli. Napływ nowej ludności oraz intensywne, niemal niekontrolowane zakładanie upraw na każdym wolnym skrawku ziemi wymusiło na nich zmianę stylu życia. Z myśliwych i zbieraczy stali się rolnikami. Z samowystarczalnych mieszkańców dżungli stali się coraz bardziej zależnymi od innych ludźmi drugiej kategorii.

Dżungla – ich dawny dom – poddawana jest masowej wycince do takiego stopnia, że zaczyna brakować drewna będącego dla nich niegdyś podstawowym surowcem budowlanym. Skrawki ziemi, na których przyszło im obecnie mieszkać, są zbyt małe. Brakuje miejsca na domy, brakuje miejsca na grzebanie zmarłych.

Zresztą, intensywne rolnictwo i wykorzystywane w nim nawozy sztuczne skutecznie przyczyniły się do destrukcji gleby. Zanieczyszczeniu ulegają kolejne źródła wody, problemem zaczynają być walające się beztrosko śmieci.

Liczba turystów spada, a o tych, którzy nadal tu zaglądają, walczą właściciele prywatnych biznesów i biznesików, spośród których wielu sprzedaje zwykłą eko-ściemę. Nikt tego nie kontroluje, na alarm biją jednostki, a ich głos niknie wśród dźwięków koparek i pił mechanicznych.

Taka jest cena za urokliwe (tu i ówdzie) widoki, popołudniową herbatkę w towarzystwie scones oraz relaks w najpiękniejszym hill station w Malezji. Cena, której większość odwiedzających Cameron Highlands nie jest świadoma, a którą przyszło zapłacić tubylcom. Zresztą, życie kilku rodzin kultywujących tradycyjny styl życia na obrzeżach tego regionu wystawiono na sprzedaż w postaci specjalnego „pakietu turystycznego”. Główny target? Biali turyści z Europy.

Kiedy jechałam do Cameron Highlands, nie wiedziałam jeszcze jak wyglądają kulisy rozwoju tego miejsca. Wybraliśmy się tam większą grupą i do dziś wychwalam pod niebiosa organizatorów naszego wypadu za wybór Terra Tree House jako miejsca wyżywienia i zakwaterowania. Dlaczego? O tym poniżej.

Terra Tree House od alkowy…

Terra Tree House to zespół tradycyjnych domków zbudowanych w środku dżungli w Cameron Highlands. Motto tego miejsca streszcza się w poniższych słowach:

Jak pięknie jest nic nie robić, a potem jeszcze odpocząć.

Ładnie, prawda?

Tak prezentuje się wejście na teren Terra Tree House.

Tak wyglądał „nasz” domek

Miejscówka oferuje bliski kontakt z przyrodą i możliwość totalnego odcięcia się od współczesnego świata. A wszystko to zaledwie kilka kilometrów od miasteczka Brinchang.

Z dotarciem do Brinchang większych problemów nie ma i można uczynić to autobusem lub samochodem, natomiast później konieczny staje się samochód z napędem na 4 koła. Alternatywnie można tę odległość przebyć pieszo, jednak z plecakiem (o walizkach w takim układzie lepiej zapomnieć) będzie to naprawdę meczące. Droga ma formę niezliczonych wertepów, fragmentów dziurawego asfaltu oraz kałuż o trudnej do przewidzenia głębokości.

My pokonaliśmy trasę z Singapuru do Brinchang autokarem (jechaliśmy całą noc), a samą końcówkę „terenówką” w postaci lekko zdezelowanej półciężarówki, stojąc na jej naczepie. Po drodze z Brinchang do Terra Tree House można naocznie przekonać się, jakie spustoszenia powodują niekontrolowane uprawy: mija się mnóstwo pól i poletek oraz zwyczajnie zdewastowanej ziemi. Widać erozję gleby, widać gdzie miały miejsce osuwiska, widać śmieci i widać, że chyba nikt nad tym nie panuje. Krajobraz momentami bardziej przypomina ten z księżyca, niż z pierwszych stron wyników Googla. Nawiasem mówiąc, aby przebyć te kilka kilometrów dzielących Brinchang od Terra Tree House nie trzeba mieć nerwów ze stali, wystarczy sam żołądek;)

Po dotarciu na miejsce trzeba swoje bagaże wtaszczyć pod górkę (dla ułatwienia są prowizoryczne schodki) – odległość do przebycia zależy od numeru domku, a te są rozmieszczone co kilkaset metrów. Nasz był w miarę blisko, więc po kilku minutach byliśmy już „u siebie”.

W Terra Tree House nazwa zobowiązuje: goście mieszkają w tradycyjnych domkach „na drzewie” zbudowanych rękoma Orang Asli. Do budowy domków wykorzystuje się bambus i liście palmy krzaczastej, dach dodatkowo zabezpieczony był (przynajmniej w naszej chatce) warstwą folii. Domki stawia się na palach, więc aby dostać się do wnętrza, trzeba wejść po drabinie.

Jedyne współczesne udogodnienia dla gości to niewielkie łazienki zbudowane obok domków, wyposażone w toaletę oraz prysznic, oraz słabiutkie oświetlenie i gniazdka elektryczne – u nas było jedno, jeśli mnie pamięć nie myli. Prąd jest wyłączany na noc. Bardzo przydaje się latarka, szczególnie jeśli będzie się mieć potrzebę skorzystania w nocy z toalety. Śpi się na materacach, pod pościelą wykonaną z organicznej bawełny. Zapomnijcie o wi-fi.

Ponieważ domki znajdują się (dosłownie) na terenie dżungli, nie ma mowy o tym, żeby w jakikolwiek sposób odgrodzić się od toczącego się w niej życia. Zresztą nie o to w tym miejscu chodzi:) Możecie się więc spodziewać różnych „gości” – kiedy kładliśmy się spać, tuż za naszymi głowami przebiegał intensywnie uczęszczany szlak mrówek, a w okolicach jednej ze ścian imprezował godnych rozmiarów świerszcz. Jakość snu można poprawić sobie moskitierą, wystarczy poprosić gospodarzy.

Poszczególne domki oznaczone są kolejnymi numerami. Im dalszy numer, tym więcej wspinaczki czeka na nas od wejścia.

Jeden z dalej położonych domków.

…i Terra Tree House od kuchni

Życie w Terra Tree House toczy się wokół „świetlicy” zlokalizowanej między chatkami. Żeby się do niej dostać z naszego leśnego apartamentu trzeba było przejść się pod górkę, co zajmowało każdorazowo jakieś 10 minut. Można tam oddać się błogiemu relaksowi na hamakach, upichcić coś w kuchni lub poczytać, na przykład o tym, w jaki sposób dbać o zrównoważone uprawy nie obciążając przy tym środowiska. Nastawienie pro-ekologiczne to zresztą chyba największa z zalet tego miejsca.

Woda, którą doprowadzono do domków pochodzi z górskiego strumienia i gospodarze zachęcają do tego, aby podczas mycia minimalizować użycie kosmetyków oraz nie przesadzać z użyciem papieru toaletowego. Właściciele mają również swoje własne uprawy ekologicznych warzyw i to one stanowią podstawę wyżywienia – dieta jest tu całkowicie wegetariańska. My przyjechaliśmy do Terra Tree House większą grupą i mieliśmy zapewnione wyżywienie ze strony gospodarzy, ale z tego co czytałam – można też gotować samemu z dostarczanych przez nich produktów. Jedzenie było absolutnie fantastyczne, a na wspomnienie świeżutkiego „chleba” bananowego do dziś kręci mi się łezka w oku:)

Poza wspomnianą folią zabezpieczającą dach domków nie przypominam sobie żadnych plastikowych „udogodnień”: jada się na zwyczajnych talerzach, pija w zwyczajnych kubkach – nie ma mowy o jednorazówkach. Obowiązuje segregacja śmieci, a te organiczne trafiają na kompost.

Na czym polega nicnierobienie na terenie Terra Tree House? Zasadniczo można się w ogóle stamtąd nie ruszać i dzielić czas między hamak i karmienie, ale jeśli zacznie Was jednak trochę nosić – w okolicy znajduje się co najmniej kilka szlaków, które warto poeksplorować. Mi w pamięci szczególnie utkwił jeden z nich, zakończony kąpielą w wodospadzie. Dla rannych ptaszków jest możliwość wejścia na górkę i obserwacji wschodu słońca.

W oddali majaczy „świetlica”.

Zawartość kuchni:)

Powitalne ziółka:)

Przykładowa kolacja.

Podsumowanie

O Cameron Highlands mówi się i pisze dość często, równie często przemilczając niezbyt zielone kulisy lokalnej turystyki. Żyjemy w czasach, w których coraz trudniej jest podróżować i cieszyć się wakacjami, a jednocześnie nie szkodzić. Nie chcę jednak, aby ten tekst wzbudzał w kimkolwiek poczucie winy. Chcę, żeby otwierał oczy i pokazywał, że warto czytać, warto słuchać, warto rozglądać się i dociekać. Nasze wybory mają znacznie. Nie tylko dla naszego komfortu.

Jeśli myślicie o Malezji oraz nęci Was perspektywa totalnego odcięcia się od świata i relaksu na łonie natury, trudno mi wyobrazić sobie do tego lepsze miejsce niż Terra Tree House. Jeśli dodatkowo leży Wam na sercu etyczne podróżowanie – nie mam już nic więcej do dodania. Korzystajcie <3 

Źródła, przypisy i dodatkowe lektury:

Warto obejrzeć:

Opublikowano: 9 września 2019 (Dorota Tisnek)

Bądź na bieżąco:

0 komentarzy

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

To może Cię zainteresować

"

Bohaterowie lubią banany. Siem Reap i APOPO Visitor Center.

Kambodżańskie Siem Reap warto odwiedzić nie tylko ze względu na Angkor. Dziś zapraszam Was do wizyty w miejscu spoza utartej, turystycznej...
Share This